Puzzle własnej roboty

Zawsze do ostatniej chwili odkładam pakowanie wakacyjnych walizek. Z prostego powodu: potrzeby Kuby odnośnie zabrania najbardziej potrzebnych, jego zdaniem, rzeczy nieustannie się zmieniają.

Tak było i tym razem. Najpierw do walizki powędrowała cała kolekcja żołnierzyków. Na to dwa zestawy klocków, ulubiony pluszak, potem jeszcze dwa pluszaki, stos książek małych i dużych, trzy planszówki, warcaby, szachy, bierki i karty. W trzy godziny później w tej samej walizce znalazł się jeszcze zestaw małego majsterkowicza oraz akcesoria do pływania. Wieczorem z walizki ubył jeden pluszak, za to dołączył podziemny parking i prawie tuzin aut.

Nic nie mówiłam, pomna doświadczeń z wcześniejszych lat, które zawsze kończyły się awanturą o „nieliczenie się” z jego, czyli Kuby, potrzebami. Milczenie wyszło mi na dobre, bo mój 7-latek następnego ranka zrobił kolejną rewolucję w walizce. Która, nie bez przyczyny przecież, nagle nie chciała się zapiąć. I nie pomogło jej wcale, kiedy Kuba usiadł na niej całym ciężarem swojego ciałka. Wręcz przeciwnie – walizka zastrajkowała i to na dobre – zamek pękł.

Na wczasy dotarliśmy we względnie dobrych nastrojach, zważywszy na wcześniejszą sytuację. Ledwo się rozpakowaliśmy, gdy Kuba zauważył, że nie zabrał puzzli. Na szczęście wziął opowiadania Pana Kuleczki, które złagodziły jego żal. A „Układanka” podsunęła mojemu synowi pomysł na puzzle własnej roboty. Należało w tym celu wziąć kolorową gazetę, pociąć na kawałki i spróbować ułożyć z nich gazetową stronę.

Pomysł byłby świetny, gdyby nie jedna mała rzecz. Kuba wykorzystał do puzzli nie zwykłą, kolorową gazetę ze zdjęciami znanych gwiazd w środku, ale branżowe, anglojęzyczne czasopismo, które pożyczyłam od koleżanki z uczelni…

MW